Porządkowanie niemieckich sumień. Kamieniem…

Uroczystość odsłonięcia kamienia nie tylko nie przybliża, ale wręcz oddala nas od perspektywy uregulowania przez Niemcy rachunku za zbrodnie i zniszczenia na terenie okupowanej Polski.

W Berlinie odsłonięto głaz, który ma upamiętniać polskie ofiary niemieckiej agresji. Jednak wbrew temu, co piszą o tym „tymczasowym pomniku” polskie, a szczególnie niemieckie, media, przedstawiając go jako kolejny ważny krok na drodze do pojednania, to nie jest on niczym więcej, jak elementem niemieckiej polityki historycznej, w której dla Polski przewidziano jedynie puste i niewiele warte gesty. Zamiast realnego zadośćuczynienia za zbrodnie i zniszczenia dokonane przez Niemców podczas II wojny światowej mamy kolejny przykład lekceważenia relacji z Polską przez rząd w Berlinie.

Osiemdziesiąt lat po zakończeniu drugiej wojny światowej Niemcy – państwo, które spowodowało tę największą hekatombę XX wieku, wymordowało miliony Polaków, spustoszyło polskie miasta i wsie oraz zrabowało polskie mienie – doszło do wniosku, że dobrym pomysłem na upamiętnienie polskich ofiar swoich zbrodni będzie ustawienie prowizorycznego pomnika w formie kamienia. Rzecz wydawałaby się nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu, kiedy strona polska, na podstawie gruntownych obliczeń, sformułowała wobec Niemiec poważne i konkretne żądanie liczonych w bilionach złotych reparacji za straty poniesione podczas II wojny światowej. Po zmianie rządu w Warszawie w 2023 r., kiedy premierem został Donald Tusk, władze w Berlinie uznały, że jest to doskonały moment, aby spróbować ostatecznie zakończyć dyskusję o należnych Polsce reparacjach i przejąć inicjatywę w dialogu z Polską dotyczącym odpowiedzialności za II wojnę światową. Spotykający się z Donaldem Tuskiem kolejni kanclerze wykorzystywali swoje wizyty w Warszawie do podkreślania, że Polsce z prawnego punktu widzenia żadne reparacje się nie należą i do akcentowania dobrej woli narodu niemieckiego przejawiającej się w chęci przystąpienia – w ramach zadośćuczynienia za niemieckie zbrodnie – do wspólnych polsko-niemieckich inicjatyw. W ślad za tymi zapowiedziami nie poszły jednak żadne realne działania, co wypominały rządowi w Berlinie nawet niemieckie media, analizując przyczyny porażki w wyborach prezydenckich kandydata z obozu Donalda Tuska.

W tym kontekście nie powinno dziwić, że pomysł upamiętnienia polskich ofiar w Berlinie, nad którym debatowano od lat, zmaterializował się w takiej prowizorycznej formie właśnie teraz. Niemieckie media, opisując genezę odsłonięcia tzw. kamienia pamięci, cofają się w czasie do 2012 r., kiedy to Władysław Bartoszewski, były minister spraw zagranicznych i ocalały z niemieckiego obozu zagłady Auschwitz, miał zapytać, dlaczego w Berlinie nie ma właściwie żadnego pomnika dla polskich ofiar niemieckiej okupacji. Wtedy ten głos się nie przebił, gdyż – jak zauważa np. portal Tagesschau – w centrum zainteresowania Niemców znajdował się wówczas projekt „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” – przedsięwzięcie, które dla RFN było elementem przeniesienia ciężkości narracji o Niemcach i próbą przekonania, że niemieckie społeczeństwo to taka sama ofiara wojny, jak narody napadnięte przez niemiecką III Rzeszę. Idea upamiętnienia Polaków była podnoszona co kilka lat. W 2017 r. dwustu przedstawicieli świata polityki, nauki i społeczeństwa obywatelskiego wystosowało apel do Bundestagu o budowę pomnika upamiętniającego polskie ofiary. W 2020 r. Bundestag przyjął uchwałę wzywającą rząd federalny do utworzenia miejsca pamięci i pojednania w Berlinie. Trzy lata później niemiecka minister kultury zatwierdziła koncepcję „Domu Niemiecko-Polskiego”, który miał powstać na terenie dawnej Opery Krolla, w której Hitler ogłosił napaść na Polskę. Zamiast tego w 2025 r. w stolicy Niemiec ustawiono prowizoryczny pomnik, na którego rychłe zniknięcie i budowę stałego, oficjalnego miejsca pamięci, już w dniu odsłonięcia kamienia, nadzieję wyrażali uczestnicy tego wydarzenia. Fakt, że o tym pomyśle dyskutuje się w Niemczech od tak wielu lat bezskutecznie wskazuje na fasadowość tej debaty. Można mieć wrażenie, że miejsce upamiętniające Polaków w sposób godny nigdy nie powstanie.

Pierwotnie spekulowano, że w odsłonięciu głazu wezmą udział kanclerz Friedrich Merz i premier Donald Tusk. Szczególnie na takie spotkanie w tym miejscu czekały niemieckie media, które mogłyby udokumentować kolejny akt mierzenia się narodu niemieckiego ze swoją trudną historią, gest dobrej woli wobec Polski i symboliczne pojednanie kolejnego pokolenia polityków. Jednak kiedy zauważono, szczególnie po wizytach niemieckich kanclerzy w Warszawie i ich kompromitujących wypowiedziach na konferencjach prasowych, że te pozorne gesty jedynie szkodzą wspieranemu przez nich rządowi Tuska, pomysł udziału Merza i Tuska w tym wydarzeniu znikł. Ostatecznie rządy obu krajów reprezentowali przedstawiciele na szczeblu ministerialnym.

Uroczystość odsłonięcia kamienia nie tylko nie przybliża, ale wręcz oddala nas od perspektywy uregulowania przez Niemcy rachunku za zbrodnie i zniszczenia na terenie okupowanej Polski, ponieważ jest kolejną próbą sprowadzenia rozliczeń do wymiaru czysto symbolicznego. To pomnik tymczasowy, ale przecież wkrótce na jego miejscu ma stanąć prawdziwy – czyli zapowiadany „Dom Niemiecko-Polski” (choć tak naprawdę nikt nie wie, kiedy to dokładnie nastąpi – najpewniej nieprędko, bo niemieckim władzom najwidoczniej zależy na przeciąganiu w czasie i dawkowaniu tego rodzaju gestów, nawet jeśli mają one tak lichy i prowizoryczny charakter). Wtedy zapewne, gdy już umrą Polacy, którzy przeżyli niemieckie zbrodnie – ostatni żyjący świadkowie tamtych tragicznych wydarzeń, wobec których Niemcy formułują jeszcze od czasu do czasu mgliste zapowiedzi jakiegoś materialnego zadośćuczynienia, temat zostanie uznany za ostatecznie zakończony.

To dlatego niemieckie media tak mocno angażują się w zwalczanie obozu patriotycznego w Polsce, i również z tych samych powodów brutalnie atakowały podczas kampanii wyborczej i atakują nadal Karola Nawrockiego, który zapowiedział, że jako prezydent będzie twardo domagał się reparacji od Niemiec.

Rządzący Polską postanowili grać w niemiecką grę do jednej bramki. Premier Tusk przytakiwał niemieckim kanclerzom, gdy ci zaprzeczali prawnemu uzasadnieniu polskich żądań dotyczących reparacji wojennych. Obecna na uroczystości odsłonięcia kamienia w Berlinie minister kultury Hanna Wróblewska określiła to wydarzenie, jako „pierwszy materialny krok ku realizacji właściwego upamiętnienia polskich ofiar III Rzeszy w stolicy Niemiec”. W zamieszczonym na X-ie komentarzu podkreślała, że „pomnik to odpowiedzialność. Odpowiedzialność polegająca na odwadze spojrzenia w przeszłość – bez unikania trudnych spraw, bez przemilczania, bez zapomnienia”. W podobnym tonie wypowiedział się wiceminister spraw zagranicznych Teofil Bartoszewski, syn wspomnianego wcześniej Władysława Bartoszewskiego, nazywając odsłonięcie kamienia „krokiem milowym”.

Tego typu przekazy płynące z Warszawy to miód dla uszu niemieckich rządzących, bo doskonale wpisuje się to w kształtowaną przez nich politykę historyczną. To daje im pewność, że polskie władze są zachwycone i usatysfakcjonowane ich pustymi gestami i – przynajmniej dopóki będzie rządziła ekipa Donalda Tuska – temat podnoszonych wcześniej przez rząd Zjednoczonej Prawicy reparacji nie wróci na agendę.

Nie da się również nie zauważyć, w jak niebezpieczną dla Polski stronę zmierza niemiecka polityka historyczna. Coraz częściej w wypowiedziach najważniejszych niemieckich polityków pojawia się narracja, że Niemcy sami padli „ofiarą nazizmu”, a koniec wojny był dla nich „wyzwoleniem”. Tego typu kłamliwe przedstawianie historii służy dystansowaniu się współczesnych Niemców nie tylko od zbrodni popełnionych przez ich przodków, ale również od odpowiedzialności za nie jako narodu i od obowiązku zadośćuczynienia ofiarom, które nigdy nie nastąpiło.

W niemieckich mediach opisujących wydarzenie w Berlinie pojawiły się głosy ubolewające nad tym, jak mała jest w niemieckim społeczeństwie świadomość zbrodni i szkód wyrządzonych Polakom podczas II wojny światowej, a także wyrażające nadzieję, że podejmowane obecnie przez niemiecki rząd inicjatywy, takie jak ten prowizoryczny pomnik, to zmienią. To oczywiście naiwność, bardzo wygodna z punktu widzenia niemieckich interesów. Stan świadomości naszych zachodnich sąsiadów jest bowiem skutkiem prowadzonej od lat niemieckiej polityki historycznej, w której rozmywa się odpowiedzialność za popełnione zbrodnie, a realne rozliczenia zastępują niewiele znaczące słowa i gesty. Jest również skutkiem zaniedbań, uległości, kompleksów, konformizmu, a pewnie i tchórzostwa części polskich elit politycznych, których egzemplifikacją jest rząd Donalda Tuska.

Jeśli naszym zachodnim sąsiadom naprawdę zależałoby na pojednaniu z Polakami i uporządkowaniu swoich niemieckich sumień, to naturalną konsekwencją powinno być adekwatne do wyrządzonych Polsce strat zadośćuczynienie. Najkrócej rzecz ujmując, tego wymaga tzw. sprawiedliwość dziejowa. Zamiast tego mamy i będziemy mieli, jeśli nie zmieni się polityka Warszawy wobec Berlina, bezkształtny „kamień pamięci” oraz kolejne zapowiedzi i obietnice, a być może nawet symboliczne działania, które nic nie zmieniają i nic nie zmienią w rachunku za niemieckie zbrodnie i zniszczenia, a jedynie będą potęgować w polskim narodzie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. I wyrażane coraz częściej za Odrą zdziwienie – czego ci Polacy jeszcze od nas chcą?

Marcin Lidka


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *